literature

Zima - cz.8

Deviation Actions

Salty-St0at's avatar
By
Published:
500 Views

Literature Text

    Powoli, patrząc sobie na ręce, Soren i Williams opuścili broń.

    - Czemu zniknąłeś? - zapytał gronostaj.

    - Pewnie obiło ci się o uszy, co planuje twoja “przełożona” - powiedział albinos. - Postanowiłem nie tylko nie przykładać do tego ręki, ale też patrzeć, jak ci głupcy wszystko niszczą.

    - Nie przesadzasz aby?

    - Bynajmniej. Czekaj, pokażę ci. - Podszedł do komputera, do którego podłączone było jego PDA. Uruchomił go, a następnie włączył przygotowaną przez siebie symulację. - Podejdź i zobacz. Te linie prowadzące na bieguny to trajektoria lotu pocisków. Załóżmy, że lecą stąd, z Londynu. Wystrzelone w tym samym czasie uderzają w czapy lodowe na biegunach północnym i południowym. Rozkruszą i roztopią lód, to prawda, ale jednocześnie wyzwolą ogromne obłoki opadu radioaktywnego, który przy dobrym wietrze pokryje prawie całą Ziemię.

    - I co dalej?

    - Och, już tłumaczę. - Williams zabrzmiał cokolwiek protekcjonalnie. - Po pierwsze opad spadnie na lód i do wody, czyniąc ją całkowicie niezdatną choćby do mycia. To spowoduje z kolei masowe zachorowania i tym samym gwałtowny wzrost już i tak dużej śmiertelności na powierzchni - zarówno ferian, jak i zwykłych zwierząt. Do tego jeszcze cały ten radioaktywny syf dostanie się do gleby i o ile w niektórych miejscach obecnie da się coś jeszcze czasem uprawiać, to potem wszystko obumrze. Nie wspominając też o gwałtownym podniesieniu się poziomu wód i tym samym może zalaniu globu. Podsumowując: napromieniowane środowisko, chore i martwe zwierzęta, wielki głód oraz powódź. I to  m o j a  propozycja jest wyssana z palca. Może i jest kosztowna, ale przynajmniej nie przewiduje eksterminacji całego ocalałego życia na planecie.

    - Ten cały kryptonim “Czerwień”? - napomknął Soren. Wyciągnął PDA Tannenbaum. - To chyba należy do was.

    - Dzięki. Tak, dokładnie o to chodzi. Można powiedzieć, że to taki… jak by to ująć… plan awaryjny na wypadek zastania Ziemi w takim stanie, że nie da się już na niej normalnie żyć. - Wstukał coś w klawiaturę, a potem wpisał w widoczną lukę współrzędne znalezione przez gronostaja. - A oto droga do jego wykonania.

    - Gotlandia? - zdziwił się łasicowaty. - To nie stamtąd przeprowadzano te wszystkie odloty?

    - Dokładnie stamtąd - potwierdził Williams. - To znaczy stamtąd i nie tylko. Takich kosmodromów było w sumie sześć: na Gotlandii, w Ameryce Północnej, Południowej, na granicy Europy i Azji, w Chinach i w Australii. To było być może największe przedsięwzięcie w historii. Dodaj do tego jeszcze jakieś ukryte rządowe placówki i mamy prawdziwy mokry sen szabrownika sprzętu hi-tech.

    - Czyli kryptonim “Czerwień” to… ucieczka w kosmos?

    - Dokładniej na Marsa. Jeżeli wierzyć danym, mogła rozwinąć się tam cywilizacja ferian, potomków tych, którzy opuścili Ziemię na krótko przed zlodowaceniem.

    - Niech zgadnę - powiedział, zakładając ręce na piersi, Soren. - Chcesz, żebyśmy ja i reszta zerknęli do jednej z tych placówek w poszukiwaniu działającego sprzętu?

    - Jeśli powiedzieć to prostym językiem. Wiem, że nasze pierwsze spotkanie nie było zbyt… przyjemne, ale może zakopiemy topór wojenny i zaczniemy od nowa?

    Spojrzał na wyciągniętą ku niemu rękę. Szybko to przemyślał: miał do wyboru pomoc w zaprowadzeniu na Ziemię nuklearnej odwilży albo exodus w kosmos. Mówiąc to w skrócie, jeszcze większe udupienie świata albo próba znalezienia nowego. Długo mu to nie zajęło - uścisnął tygrysowi dłoń.

    - Ciekawi mnie tylko, dlaczego odrzucili twoją propozycję. Zapomnieli o efektach ubocznych planu Bergman czy uznali, że to wykracza poza ich możliwości?

    - Może nawet i to, i to. Albo postanowili sobie, że tacy jak ja nie mają prawa głosu.

    - Tacy jak ty, czyli…?

    - “Nieczyści” ferianie - odpowiedział krótko Williams, a potem zaczął wymieniać: - To znaczy androidy, klony, transgenicy, mutanty i wszystkie inne wytwory nauki. Zarówno ty, jak i ja, a nawet twoja dziewczyna jesteśmy jednymi z wymienionych.

***

    Lynn upadł na podłogę zaraz obok Sorena, do tej pory oparty o drzwi. Ewidentnie podsłuchiwał. Gronostaj, skonsternowany, spojrzał na niego.

    - Nie było żadnych strzałów ani odgłosów walki, to się zastanawiałem, co tak cicho - wytłumaczył się kundel. Podniósł się energicznie i ogarnął wzrokiem wychodzącego Williamsa. - Co się dzieje?

    - Wygląda na to, że to jednak Williams jest tym dobrym, a Bergman chce puścić z dymem bieguny. - Soren popatrzył po Lynnie, Switch, Tannenbaum oraz ostatecznie po zakrwawionym Leonie. - W sumie mnie to nie dziwi, już zauważyłem dwulicowość Instytutu - zwrócił się bezpośrednio do niego.

    - No już, już, dostałem za swoje. Przepraszam! - jęknął z bólu gronostaj-zdrajca, ciągle trzymając się za złamany nos.

    - Co teraz? - zapytał Lynn.

    - Jeśli wolno mi się wypowiedzieć - odezwał się Williams. - moglibyście przekazać Bergman i radzie, że nie żyję albo coś podobnego, żeby przestali mnie szukać. Przekażecie, że nasza łódź zatonęła, mnie rozszarpali łupieżcy czy jakoś tak. Tymczasem ja zmodyfikowałbym moje i Stephanie PDA do tego stopnia, że nie będzie się dało ich wykryć. Jeśli chcecie, możecie wracać, ale nic im o mnie nie mówcie. Chcą się pozabijać - ich sprawa. Mnie niech do tego nie mieszają.

    - Ja zostaję - oznajmił Soren.

    - I ja. Dość mam tych wewnętrznych sporów Instytutu - warknął kundel.

    Switch wyraźnie się zawahała, ale ostatecznie chwyciła za rękę gronostaja i po chwili delikatnie go objęła.

    Wszyscy spojrzeli na Leona. Soren zobaczył, że Lynna aż ręka świerzbi, by mu przyłożyć. Zresztą nie tylko jego. Nikt, kto znalazł się w takiej sytuacji, co ci dwaj, nie da się dwa razy zakuć w obrożę. Wtedy gronostaj autentycznie był nie tylko skłonny, ale i chętny do pozostawienia mu na tym dwulicowym pysku potrójnego uśmiechu z Glasgow. Szkoda mu jednak było utraty krwi na kogoś takiego jak on.

    - Leon, rób, co chcesz - powiedział do niego Lynn. - Tylko spróbuj coś im powiedzieć, a gorzko tego pożałujesz...

***

    Soren, siedząc na najwyższym do wejścia poziomie platformy, który nie był jeszcze o krok od zawalenia się, obserwował przez lunetę karabinu oddalającego się Leona. Już myślał, że mogliby się zaprzyjaźnić, ale nie - ten postanowił perfidnie wbić mu nóż w plecy. Okazało się, że nie powinien na pierwszy rzut oka oceniać Instytutu. Cele może i mieli szlachetne, ale środki były już od tego dalekie.

    Leon był coraz dalej i dalej, zmierzał w kierunku batyskafu. Jeszcze trochę, jeszcze trochę… i zniknął wewnątrz. Dobrze, już miał ochotę pociągnąć dla ostrzeżenia za spust. Odstawił broń na bok, oparł nogę o reling i po prostu patrzył na wiecznie biały krajobraz dookoła. Wszędzie było tak samo, niezależnie od tego, czy to północ, czy południe. Chociaż fakt, czuło się, że im bardziej zbliżało się do równika, tym robiło się cieplej - minimalnie, bo minimalnie, ale jednak. Teraz byli chyba

    Postawił uszy pod kapturem: ktoś wchodził po drabinie. Spojrzał w jej stronę - a nie było to daleko - i zobaczył Switch. Gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, posłał jej subtelny uśmiech i zaprosił ją do siebie. Myszka usiadła przy nim, a potem na jego kolanach. Soren delikatnie poczerwieniał na pyszczku.

    - Wybacz tamten wyskok wtedy w doku - powiedział do niej szeptem. - Wiesz, tacy jak ja niespecjalnie przepadają za takimi zdradami… oraz za przymusem noszenia tego szajsu.

    Spojrzała na niego pytająco. Widać wcześniej nie zwróciła uwagi na jego blizny. Gronostaj rozpiął kurtkę i pociągnął w dół kołnierz, by miała dobry widok na jego szyję. Wskazał na pręgę rzadkiego futra.

    - To mi zostało po bardzo ciasnej, zardzewiałej obroży. - Czując podmuch zimnego powietrza, Soren szybko się zapiął i spojrzał na zaskoczoną Switch. - Wiesz, byłem kiedyś… niewolnikiem… Gdy zwiałem, musiałem to z siebie ściągnąć. Dosłownie zdarła mi futro i prawie dostałem od niej zakażenia.

    Myszka zakryła dłonią pyszczek. Gronostaj wciągnął powietrze nosem i wrócił do oglądania krajobrazu, odruchowo wodząc dłonią po jej barku.

    - S-Soren? - usłyszał nagle jej szept, będący wręcz na granicy słyszalności. Zaskoczony,zwrócił ku niej głowę…

    ...i niespodziewanie poczuł, jak dostaje od Switch całusa w policzek. Pyszczki obojga nabrały bardziej czerwonej barwy - i to bynajmniej nie z zimna. Po chwili dziewczyna ułożyła się na nim nieco wygodniej i wsunęła głowę pod jego podbródek.

    - Dziękuję, że tu jesteś, Soren… - wyszeptała do niego.

    Soren objął ją szczelniej, by nie zmarzła. Myszka zamruczała cicho i zakopała pyszczek w jego kurtce. Była po prostu zbyt czysta, zupełnie nieskażona pustkowiami. Sama pewnie nie byłaby w stanie tu przetrwać, przyzwyczajona do otaczającej ją zewsząd maszynerii i elektroniki. Dlatego potrzeba jej pomocy - kogoś takiego jak on.

    Tak, jeżeli miałby z kimś spędzić czas na pokładzie statku kosmicznego czy innej mechanicznej bestii, z daleka od tego wszystkiego, to z całą pewnością spędziłby go ze Switch.

    Oboje spojrzeli na siebie, a następnie - na otaczającą ich biel. Całkowicie płaskie, oblodzone morze wyglądało cokolwiek malowniczo, a wędrujące po nim gdzieniegdzie śnieżne wydmy sprawiały wrażenie fal sprzed czasu, gdy wszystko zamarzło. Dalej widzieli już nie tak równą powierzchnię kontynentu wraz z czymś, co było pewnie miastem portowym.

    Hmm… a gdyby tak…?

    - Switch?

    Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na gronostaja pytająco.

    - Chciałabyś się przejść na spacer? 
© 2017 - 2024 Salty-St0at
Comments1
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
SilveStars's avatar
Awwww, why is this part whit Switch and Soren so cute? X333333
Very nice chapter btw ;3